11 sierpnia 2007

Krecia opowieść - 2.3

Gdy kot zabawiał się na łące, jej gość, zwany królikiem siedział już w pociągu. Sam zainteresowany nie był pewien dlaczego otrzymał taką ksywkę, ale podejrzewał, że zawdzięcza ją swoim nieskoordynowanym ruchom. Nie przypominały one kicnięć, przynajmniej ze strony domniemanego kicacza, ale widocznie ktoś inny okazał się lepszym obserwatorem i tak już zostało. Teraz wracał z daleka i choć niewiele w owych odległych stronach zdziałał, a właściwie nie dokonał niczego co byłoby godne wspomnienia, to postanowił utrzymywać, że udało mu się zrobić niesłychaną karierę, a teraz wraca w rodzinne strony, żeby odpocząć od zawrotnej pracy i szumu wielkiego miasta. "Zmęczyli mnię ci wszyscy ludzie. Wiecznie coś ode mnie chcieli, biegali za mną od świtu do nocy, dzwonili, faksowali, mailowali, tak że musiałem od nich uciec". Taką gadkę sobie przygotował, w rzeczywistości obierał średnio dwa telefony na miesiąc, faksu nie posiadał wcale, a maile najczęściej wysyłał sam do siebie.

Królicze skoligacenie z kotem było żadne, ale oboje zachowywali się tak jakby jakieś było. Krótko i zwięźle pisząc, nic do siebie nie czuli. To zapewne było wynikiem wspólnego wychowywania się, a jak mówią naukowcy, takie dzieci są nawzajem do siebie aseksualne, to obrona natury przed kazirodztwem. Mimo to, rodzeństwo które wychowywało się osobno nie jest bronione przed kazirodczym występkiem. Ciekawa sprawa i nawet znalazł się już odpowiedni nabokozbok, który stworzył literacką wersję podobnej sytuacji. Na szczęście ta haniebna książka nie została przetłumaczona na język polski, więc strachliwe sierotki nie muszą obawiać się przypadkowych kontaktów z taką literaturą, przynajmniej na razie, bo prace translatorskie trwają.

Malutki króliczek nie zabrał do pociągu prozy, lecz poezję. Zafascynowany najnowszą piosenką Nicka Jaskiniowca, która traktuje o jego nieudanych podrywach, postanowił osobiście sprawdzić jedną z wymienionych tam metod. Skromnością nie grzeszył, więc stwierdził, że jemu z pewnością pójdzie dużo lepiej niż jakiemuś Nickowi z aborygenolandii. Teraz jednak, już po lekturze najwspanialszych poematów Eliot'a i Yeats'a, musiał zmienić zdanie. Niewiele z nich zrozumiał, a przecież podryw na poezję której się nie rozumie byłby niemądrym posunięciem, więc roztropnie zrezygnował z tych diabelskich planów. Martwiło go jednak to, że może głupio wypaść przy poecie, którego przecież miał ukulturalniać, a teraz okazało się, że może być zupełnie odwrotnie i poeta będzie uczył króliczka. Ta straszliwa wizja tak bardzo go przeraziła, że postanowił się nie poddawać i tak szybko jak to tylko możliwe, spróbować ugryźć angielsko-nieangielskich poetów z innej strony, mniej wybitnej. Najlepiej będzie zacząć od przedszkolnych wierszy, a nuż będą prostsze.

Takie właśnie rozmyślania prowadził zbliżający się gość, na którego wszyscy z niecierpliwością czekali. Czekał kret, choć nie wiedział, że ktoś taki przyjeżdża. Czekał poeta, który mimo iż wiedział o samym przyjeździe, nie znał dokładnej daty. Czekała również chatka, przygotowana pieczołowicie przez robotników, wykonujących swoją ciężką pracę w takt muzyki Rolling Stonesów. W chatce czekała sypialnia, która na królicze życzenie była cała wyłożona lustrami. Czekał także rachunek za te wszystkie wygody. Nie czekał tylko kot, który miał wyjść po niego na stację, lecz z nadmiaru rozkoszy zasnął na łące.

10 sierpnia 2007

Krecia opowieść - 2.2

W międzyczasie kot przechodził swoistą metamorfozę. Jak już wiemy zamieszkał w małym domku, któremu daleko było od niskich standardów kreciej nory, ale w porównaniu do wygód którymi kot wcześniej rozporządzał, nowa chatka mogła zostać uznana za skromną. Poza tym pozbył się wszelkich drabowskich koneksji i wystarał się o regularną wypłatę u tatusia. Tatuś wykazał niemałe zadowolenie, gdy dowiedział się, że kochana córunia wreszcie opuści jego dom. Co z tego, że na jego koszt, postęp był wyraźnie widoczny!

Kot w dalszym ciągu nie miał zamiaru robić nic pożytecznego, ale za to postanowił zadbać o mniej prozaiczne sprawy, niż te powyżej opisane. Teraz jego celem było własne wnętrze i bynajmniej nie chodziło mu o flaki, a fe, tylko o mózgownicę. Tak, kot postanowił nabrać kulturalnej ogłady! Nie musiał wiele zmieniać, bowiem już wcześniej spędzał czas na słuchaniu i - w mniejszym stopniu - na czytaniu. Teraz tylko odwrócił proporcje i zabrał się za bardziej systemowe studia, które szybko przyniosły spodziewanie rezultaty.

Pewnej niesłonecznej nocy, już po powrocie krecika, kot położył się jeszcze jako kot-perwersant-terrosysta, lecz dnia następnego, słonecznego, zbudził się już jako kot-obserwator. Zadziwił się własną transformacją i w amoku wyszedł na miasto, obserwować świat. Widział ludzi, dużo ludzi. Chodzili, drapali się po głowach, niby tak samo jak wcześniej, a jednak inaczej. Teraz kot mógł głębiej kontemplować ich zachowanie, wyłapywał nie tylko sam fakt drapania, ale równocześnie zastanawiał się nad skutkiem i przyczyną tych istotnych dla świata wydarzeń. Nigdy wcześniej tego nie robił! Rzecz była tak fascynująca, że zajęła kota na cały dzień.

Wieczorem usiadła przy komiku i dalej rozmyślała. Tym razem o lekturach, które pomogły jej w dzisiejszej przemianie. To zapewne przez te głupie, egzystencjalne książki - pomyślała i od razu poczuła się jak ten Obcy. Uśmierciła w wyobraźni własną matkę, tańcowała na jej grobie, a używając drugiego wcielenia, usiadła obok i obserwowała własny taniec. Cóż za rozkosz. Następnie, niczym narrator, wniosła się duchem swojej wyobraźni i ujrzała całą scenę w pełnej okazałości. Dziki taniec na grobie, a obok przecudna obserwacja, kontemplacja w wymiarze transcendentalnym i co za natchniona mina. Nie wiedziała że jest zdolna do takiego wyrazu twarzy, choćby w wyobraźni, albo śnie...

Zbudziła się dnia następnego, bo spać do dnia następnego po następnym nie dała już rady. Tak była podniecona swoim nowym wcieleniem, że od razu wybiegła na sesję obserwacyjną, tym razem do lasu i na łąkę. Tutaj miała jednak mniejsze sukcesy, bo lektura egzystencjalna nauczyła ją obserwować człowieka, nie martwą naturę. Mimo to pewna zmiana była zauważalna. Kwiatek nadal wyglądał jak kwiatek, ale był jakby bardziej ludzki. Dziwne wrażenie, szczególnie gdy patrzy się na roślinkę. Skupiła się więc na małych zwierzątkach, które to od razu nabrały humanistycznego wręcz wyrazu. Doprawdy bardzo trudno opisać wrażenia kota, były one tak specyficzne, że trzeba by drugiego tak wybitnego obserwatora, który potrafiłby kocie spostrzeżenia opisać, oraz kolejnych nad-obserwatorów, którzy umieliby prawidłowo je odczytać. Darujmy więc sobie zawiłe opisy, bowiem tak wnikliwych obserwatorów jak kot, już nie znajdziemy.

Sama też nie mogła bez pamięci zaangażować się w obserwację, gdyż dziś był Ten Dzień. Wieczorem miała wyjść na stację przywitać swojego dawnego kumpla, nie widziała go od lat, a teraz ma szansę pokazać się w tak cudnej postaci, postaci wnikliwego obserwatora. Niesamowita radość i duma zalały całą kocią istność, kwiatki wirowały, mrówki zaczęły szybować, a kot doprowadzał się do skrajnej rozkoszy. Najwyraźniej pierwiastek perwersyjny jeszcze w niej nie zanikł, ale żeby tak samej, na łące?!

9 sierpnia 2007

Krecia opowieść - 2.1

Minął tydzień, albo i więcej, gdy krecik opuścił szpital. Wyszedł wyleczony, jak twierdzili lekarze, ale sam krecik miał w tym temacie inne zdanie. Wydawało mu się, że niewiele więcej pamięta, albo pamięta dokładnie to samo co przed wizytą w szpitalu. Tłumaczył to lekarzom raz za razem, ale małemu krecikowi trudno było znaleźć zrozumienie w tak wielkim budynku, główne z powodu, że wszystko było tam trudne do znalezienia, zaś najmniejszą ochotą do bycia znalezionym wykazywali się lekarze, których na dodatek było bardzo mało, wszystkiego było bardzo mało, prawdę pisząc szpital był prawie pusty, a dokładniej rzecz ujmując pusta była jego szpitalna część, bo w drugiej części szpitala, gdzie zajmowano się jego zarządzaniem, sprawa przedstawiała się inaczej. Krecik tego nie widział na własne oczy, bo pacjentów - a w szczególności małych krecików - tam nie wpuszczano, ale krążyły na ten temat różne legendy, lecz o tym wszystkim krecik mógł tylko rozmyślać i to sam na sam.

W związku z samotnością i przygnębieniem krecik rzekł do siebie: "Jesteś jaki jesteś, kreciku, nie czekaj na jutro i uciekaj z tego przeklętego miejsca, dopóki słońce jeszcze świeci, a kwiatuszki kwitną kwietnie, bo historie, których nie było, ani rozlane łzy, nic tu nie zmienią". Ostatniej części już do końca nie zrozumiała, ale brzmiało to tak wzniośle i poetycko, że szybko przystąpiła do działania. Odnalazła lekarzy, zgodziła się z ich opinią i przyjęła ich wersję wydarzeń, według których była ona sierotką, a pamięć straciła wskutek szoku posierocego. To był główny powód dla którego tak długo wypierała się lekarskiej ekspertyzy. Nigdy nie marzyła o zostaniu sierotą, a to spadło na nią tak nagle, nawet nie wiedziała kiedy, była zszokowana, ale nie aż tak, by stracić pamięć po raz wtóry. Całe to traumatyczne przeżycie osładzała tylko jedna rzecz: spadkowa renta, która, jak się później okazało, przysługiwała krecikowi na długie lata. Protestować nie było sensu, pozostało zabrać manatki, wrócić do domku i opłakiwać stratę rodzicieli, których nie pamiętała, tak więc sam akt opłakiwania był z góry spisany na niepowodzenie.

Bystrzy czytelnicy z pewnością wyczuli w tej historii nieścisłość, bo spadkowe renty nigdy nie czekają na tych, którzy nic o nich nie wiedzą, a już z pewnością nie będą czekać na tych co zapomnieli nie tylko o spadku, ale i o wszystkim innym. Każdy wie, że w takich przypadkach pieniądze ulatniają się dość szybko. Jak to się więc stało, że krecik nie miał problemów z uzyskaniem renty? Co więcej, wszystko odbyło się szybko, bez ciągnących się latami formalności i spraw sądowych. Czy to możliwe? Nie! Ktoś musiał maczać w tym swoje paluchy, ale któż to mógł być? Rety, krety, ale zagadka-bezgatka!