Krecia opowieść - V (1.5)
Kot zbudził się (co samo w sobie było już sukcesem, gdyż po ubiegłowieczornych przyjemnościach, emocjach i rozmyślaniach, mógł wcale nie mieć ochoty się budzić) skoroświt (kolejny sukces, bo kot miał zwyczaj spać przynajmniej do południa) i z głową pełną pomysłów (sukces nr 3). Niestety nie było aż tak kolorowo jak się wydaje. Nie wyspał się, co niewątpliwie było porażką, nie jedyną, bowiem mimo natłoku pomysłów nie wiedział który z nich będzie odpowiedniejszy. Chciał losować, ale najpierw trzeba by było wybrać kandydatów do losowania, a sama wstępna selekcja wydawała się zbyt czasochłonna. Ostatecznie przy wyborze kota zwyciężyło jego wrodzone lenistwo. Popatrzył na otwarty jeszcze list i stwierdził, że nie ma co męczyć się z myśleniem, skoro gotowe rozwiązanie ma już na papierze. Wystarczyło tylko skreślić co niepotrzebne i wypunktować pozostałości. Zabrał się do pracy i szybko sporządził plan działania. Sam przystąpił do realizacji punktu pierwszego, zbirom pozostawiając dwa kolejne:
1) odratować kreta - ciekawe co z jej pamięcią, hrhrhr, ale załatwiłam jakąś głupią sierotkę
2) kupić sobie domek - no, to moje zbiry załatwią
3) załatwić zbirów - dobry punkt, sama wymyśliłam!
W drogę do kreciej nory wybrała się na piechotę, dawno już nie spacerowała. Gdy cel był już blisko, dało się słyszeć wołanie - ratunku, ratunku! - hmm, to pewno kret - pomyślał kot - ciekawe dlaczego tak się wydziera, przecież nic mu jeszcze nie zrobiłam, hrrhhr. Ma szczęście, że idę go odratować, a nie gnębić, wtedy dopiero by wrzeszczał. - Kot zbliżył się do domku, który to znajdował się na względnym odludziu, blisko lasu, i wszedł do środka. Przywitał go widok bardzo zdziwionego krecika, który przez chwilę, aż zaniemówił z szoku, po czym wyrzucił z siebie przerażający okrzyk:
- oooo, drzwi!
Kot zdziwił się zdziwieniem kreta, bowiem istnienie drzwi nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem. Gdy jednak wturlał się do środka, zobaczył, że z tej strony drzwi trochę zlewają się ze ścianami i rzeczywiście można ich nie dojrzeć, ale tylko przez krótką chwilę i po ciemku. Może w tym ukrywało się pochodzenie przezwiska sierotki, która stała właśnie przed kocimi oczami i przyglądała się intensywnie, że była ślepa jak kret.
Przemówiła do niej opanowanym tonem:
- przechodziłam i usłyszałam wołanie, ale nie wiem przed czym szanowną panią mogłabym uratować?
- ale ja... kiedy ja, chciałam - kret był zmieszany i prawie zapomniał co jeszcze przed chwilą mu się marzyło - chciałam wyjść!
- wyjść? Proszę bardzo, ale widzę, że z panią nie wszystko jest w porządku, może jednak w czymś pomóc?
- kiedy ja... ja - krecik dalej nie mógł się zdecydować, co mówić i czy w ogóle mówić, przemógł się jednak i prawie łzawym głosem ciągnął - kiedy ja, wcale nic nie wiem, nie pamiętam, obudziłam się dziś przy stoliczku i pamiętniczku i nic nie pamiętałam. Nie, nie tak. Wczoraj się obudziłam przy pamiętniczku, a dzisiaj to już normalnie i pamiętałam wczoraj, ale wczoraj nie pamiętałam wczoraj, czyli przedwczoraj, nic tylko pamiętniczku!
Dziwna to była mowa, kot musiał się sporo napracować umysłowo (co było dobrym treningiem), żeby zrozumieć o co chodzi - pamiętniczek? coś w nim jest? ciekawego?
- ach nic nie ma, napisałem w nim tylko to co wiedziałam. Napisałam, że nic nie pamiętam...
Jeszcze jakiś czas rozmowa toczyła się w takim tonie, nim dialog stał się konkretniejszy, a dziewczynki (a co!) zaczęły się wzajemnie rozumieć (z grubsza). Kot wspaniałomyślnie postanowił wspomóc krecika. Dał trochę kasy i wysłał do lekarza, stwierdzając, że na pewno straciła pamięć przez jakąś ciężką chorobę i może dobry lekarz coś na to poradzi. Obiecała też krecikowi, że zajmie się domkiem na czas jej nieobecności, bo wypadałoby tu wysprzątać, a przede wszystkim przewietrzyć.
Tak oto zakończył się dzień, który rozstrzygnął się już na początku. Kret wylądował w szpitalu, gdzie miał spędzić przynajmniej parę najbliższych dni, a kot po raz pierwszy w życiu poznał przyjemność sprzątania.
Koniec rozdziału pierwszego