Krecia opowieść - 2.3
Gdy kot zabawiał się na łące, jej gość, zwany królikiem siedział już w pociągu. Sam zainteresowany nie był pewien dlaczego otrzymał taką ksywkę, ale podejrzewał, że zawdzięcza ją swoim nieskoordynowanym ruchom. Nie przypominały one kicnięć, przynajmniej ze strony domniemanego kicacza, ale widocznie ktoś inny okazał się lepszym obserwatorem i tak już zostało. Teraz wracał z daleka i choć niewiele w owych odległych stronach zdziałał, a właściwie nie dokonał niczego co byłoby godne wspomnienia, to postanowił utrzymywać, że udało mu się zrobić niesłychaną karierę, a teraz wraca w rodzinne strony, żeby odpocząć od zawrotnej pracy i szumu wielkiego miasta. "Zmęczyli mnię ci wszyscy ludzie. Wiecznie coś ode mnie chcieli, biegali za mną od świtu do nocy, dzwonili, faksowali, mailowali, tak że musiałem od nich uciec". Taką gadkę sobie przygotował, w rzeczywistości obierał średnio dwa telefony na miesiąc, faksu nie posiadał wcale, a maile najczęściej wysyłał sam do siebie.
Królicze skoligacenie z kotem było żadne, ale oboje zachowywali się tak jakby jakieś było. Krótko i zwięźle pisząc, nic do siebie nie czuli. To zapewne było wynikiem wspólnego wychowywania się, a jak mówią naukowcy, takie dzieci są nawzajem do siebie aseksualne, to obrona natury przed kazirodztwem. Mimo to, rodzeństwo które wychowywało się osobno nie jest bronione przed kazirodczym występkiem. Ciekawa sprawa i nawet znalazł się już odpowiedni nabokozbok, który stworzył literacką wersję podobnej sytuacji. Na szczęście ta haniebna książka nie została przetłumaczona na język polski, więc strachliwe sierotki nie muszą obawiać się przypadkowych kontaktów z taką literaturą, przynajmniej na razie, bo prace translatorskie trwają.
Malutki króliczek nie zabrał do pociągu prozy, lecz poezję. Zafascynowany najnowszą piosenką Nicka Jaskiniowca, która traktuje o jego nieudanych podrywach, postanowił osobiście sprawdzić jedną z wymienionych tam metod. Skromnością nie grzeszył, więc stwierdził, że jemu z pewnością pójdzie dużo lepiej niż jakiemuś Nickowi z aborygenolandii. Teraz jednak, już po lekturze najwspanialszych poematów Eliot'a i Yeats'a, musiał zmienić zdanie. Niewiele z nich zrozumiał, a przecież podryw na poezję której się nie rozumie byłby niemądrym posunięciem, więc roztropnie zrezygnował z tych diabelskich planów. Martwiło go jednak to, że może głupio wypaść przy poecie, którego przecież miał ukulturalniać, a teraz okazało się, że może być zupełnie odwrotnie i poeta będzie uczył króliczka. Ta straszliwa wizja tak bardzo go przeraziła, że postanowił się nie poddawać i tak szybko jak to tylko możliwe, spróbować ugryźć angielsko-nieangielskich poetów z innej strony, mniej wybitnej. Najlepiej będzie zacząć od przedszkolnych wierszy, a nuż będą prostsze.
Takie właśnie rozmyślania prowadził zbliżający się gość, na którego wszyscy z niecierpliwością czekali. Czekał kret, choć nie wiedział, że ktoś taki przyjeżdża. Czekał poeta, który mimo iż wiedział o samym przyjeździe, nie znał dokładnej daty. Czekała również chatka, przygotowana pieczołowicie przez robotników, wykonujących swoją ciężką pracę w takt muzyki Rolling Stonesów. W chatce czekała sypialnia, która na królicze życzenie była cała wyłożona lustrami. Czekał także rachunek za te wszystkie wygody. Nie czekał tylko kot, który miał wyjść po niego na stację, lecz z nadmiaru rozkoszy zasnął na łące.