24 lutego 2007

Country pogadanki, part I - Uncle Tupelo

Skoro mini krucjatę Rolling-Stonsową mamy już z głowy (co nie znaczy, że możecie o stonsach zapomnieć, nie dam się tak łatwo zbyć!). Możemy przejść do country.
Przede wszystkim country nie należy się bać i stereotypowo myśleć, że jest obciachowe. Owszem bywa, ale nie bardziej niż inne gatunki. Skoro publika rockowo-popowa podniecała się Queen i innymi panami w obcisłych gatkach, to nawet oldskulowe country-zespoły w tradycyjnych country-ubrankach nie mogą się temu równać. I nie chodzi tylko o wygląd. Zresztą co ja tu po próżnicy piszę, przecież co poniektóre zwierzaki już się oswoiły słuchając 16horsepowera...

Dziś będzie mowa o Uncle Tupelo. To najważniejsza country-ekipa lat 90tych, a przynajmniej tak, z perspektywy czasu, sprawy wyglądają. Dwóch szkolnych kumpli Jay Farrar i Jeff Tweedy (to główni bohaterowie dzisiejszego przedstawienia), zaczęło pogrywać jeszcze pod koniec lat 80tych. Razem z perkusistą Mikiem Heidornem (sami grali na gitarach i śpiewali) stworzyli zespół i po paru latach grania, w roku 1990, nagrali debiutancki album No Depression.

Dziś jest on uważany za początek renesansu muzyki country i rozpoczęcie ruchu ukrywającego się pod nazwą alt-country, a właściwie alt.country. Kropka zamiast kreski jest ku pamięci internetowej grupy dyskusyjnej, znanej także pod nazwą No Depression. Bo trzeba wam wiedzieć, koffane zwierzaki, że dzisiejsi poganiacze krów nie siedzą już na farmach, lecz w internecie. Nowe idzie!
Fani stylu zebrali się w sobie po raz wtóry i udało im się wystartować z magazynem dotyczącym alt-country. Był rok 1995, Uncle Tupelo rozpadło się w 1994. Zdarza się. Magazyn ma na imię... No Depression - czy już wszyscy zapamiętali tę nazwę? ;)
(Nawiasem pisząc, piosenka pod tym tytułem jest autorstwa najznańszej country-grupy dawnych lat: The Carter Family. Jeśli ktoś wie co to był Wielki Kryzys, domyśli się kiedy powstała i o czym była).

Uncle Tupelo, pod względem muzycznym, było połączeniem country i punk-rocka, a właściwie alt-rocka lub grunge'u, czyli muzyki która właśnie się rodziła (Pixies, Nirvana, itp itd). Jednym słowem byli na czasie.
Właściwa mieszanina country i punka miała miejsce 10 lat wcześniej i dokonała się za sprawa tzw krowich punków (cow-punks), np Gun Club (punkowy pierwowzór 16horsepowera), Meat Puppets (tych rozsławił ich wierny fan - Kurt Cobain) itp itd.
Ci zaś wzorowali się na country-rocku, który to powstał kolejne 10 lat wcześniej przy pomocy takich gości jak Neil Young, Gram Parsons, Dylan czy panów z Grateful Dead, którym znudziło się granie parunastominutowych, rockowych jammów i przerzucili się na country. Tak też się zdarza ;)
(ale to wszystko tematy na inne country-pogadanki)

Debiutancki album (pamiętacie nazwę?) zawierał zarówno ładne ballady, niekoniecznie optymistyczne (Whiskey Bottle) jak i ostrzejsze hitowe kawałki (Graveyard Shift). Następny, wydany rok póżniej, LP Still Feel Gone powtórzył sprawdzoną recepturę (przy mniej króliczej produkcji). Tam znalazła się najlepsza jak do tej pory ballada (Still Be Around), i króliczy (Watch Me Fall).

Zespół szybko się rozwijał i zarazem rozrastał. Data kolejnej sesji nagraniowej: March 16-20, 1992 posłużyła za tytuł trzeciego albumu.Tym razem nie było powtórki. Panowie porzucili punkowe zagrywki i przekształcili się w (prawie) klasyczną country-kapelę.
Połowa kawałków to utwory tradycyjne lub covery, co wcale nie zaburza spójności albumu (poza jednym wyjątkiem: Atomic Power). Wszystko się zgrywa, a co najważniejsze (dla królików), przepięknie brzmi. Płytę wyprodukował 'Pan z REM' i jak dla mnie jest brzmieniowym majstersztykiem.
Do wyróżnienia idzie więcej niż połowa utworów: pijacka tradycyjna ballada Moonshiner (wykonywana także przez Dylana czy, w nowocześniejszej wersji, Cat Power), buntowniczy Criminals. Kawałki o ciężkim losie górników: Coalminers, Shaky Ground (jakby ktoś miał problem z wczuciem się w sytuację, może poczytać Germinal - E.Zoli), czy gitarowe miniaturki (I Wish My Baby Was Born, Black Eye). Króliczych zachwytów nie ma końca...

Czwarty album, Anodyne, wyszedł znowu po roku. Zawierał hybrydę poprzednich stylów, czyli wypadkową brudniejszej muzyki z pierwszych dwóch albumów i akustycznymi dźwiękami poprzednika. Krytycy okrzyknęli go najlepszym w karierze zespołu i tak im już zostało.
Króliki nie podzielają tej opinii, choć najkróliczniejszy kawałek (Fifteen Keys) jest bardzo cacy, ba, inne także, ale poprzednik postawił poprzeczkę bardzo wysoko.

Piątego albumu już nie było. Rok później w 1994, zespół przestał istnieć, bo Pan Farrar postanowił go opuścić. Okoliczności nie do końca były jasne (ponoć nawet dla jego kolegi współzałożyciela), ale mniej więcej chodziło o wizje artystyczną....
Przyszłość jednak nie miała być czarna. Fararr z byłym perkusistą (który został byłym, po nagraniu trzeciego albumu) założył nowy zespół Son Volt i juz w 1995 nagrał album Trace, który praktycznie dorównywał ostatniej płycie Uncle Tupelo. Rozpoczynający płytę Windfall, jest jednym z najlepszejszych kawałków 'na drogę' i 'o drodze'.

Jeff Tweedy wraz z pozostałymi grajkami założył Wilco. Po niezauważonym debiucie (AM 1995), zmienił styl na ostrzejsze rockowe granie z psychodelicznymi elementami i osiągnął całkiem duży sukces w środowisku alt-rockowym. Oba następne albumy (Being There '96 & Summer Teeth '99) znalazły się w top100 płyt lat 90tych niezal-rockowego pitchforka.
Następny (Yankee Hotel Foxtrot, 2001/02) po wydawniczych perturbacjach, odniósł jeszcze większy sukces. Znalazł się nawet na niektórych listach albumów wszechczasów (np pod koniec listy top500 Rolling Stone'a). Jednak country prawie już na nim zanikło. Elektroniczne zabawy (porównywane do tego co robiło Radiohead) zrobiły swoje.
Country wróciło do łask na następnym albumie (A Ghost Is Born, 2004), który zapewne właśnie przez to, nie stał się sławny. Nie zmieniło to faktu, że ludzie najczęściej poznają Uncle Tupelo, gdy chcą sprawdzić co tam pan Tweedy robił, zanim założył Wilco, heh. Zdarza się.

KoNieC króliczej opowieści o takim sobie zespole, a właściwie trzech.
Znacie morał?

4 komentarze:

cuci-ruci pisze...

Contry dobre być? (morał?)

O czym będzie druga część? Z tej nic nie rozumiem, bo niczego nie słuchałam ;].

Yom pisze...

Druga cześć będzie o kim innym ;(

Tak to jest z pisaniem, rozumieją tylko co co słuchali, a ci co słuchali to już nie muszą czytać :D

pewno byś wolała zamiast tego bełkotu listę krecich płyt do wyszukania? ;)
........
morał całkiem niezły ci wyszedł

cuci-ruci pisze...

yeah, ma się czasami te przebłyski geniuszu.

Nie, o listę się upomnię w innym miejscu :P. A tego tupecika też coś mam zapisane (March chyba), trzeba sprawdzić co to.

pieguz pisze...

hrhr, nie przeczytalam do konca :D