22 lutego 2007

Rolling Stones for dummies :)

Ech, miejmy to już z głowy. Miała nastąpić wielka krucjata rolling-stonsowa, ale deczko mi się odechciało. Nie bendem przecież nikogo zmuszał, a szczególnie uparte zwierzaki (np te o zapędach terrorystycznych). Na dodatek ciężko pisać o stonsach, bo wystarczająco dużo już napisano, nie?
Z jednej strony nie ma potrzeby, bo przecież są znani. Z drugiej, nie są aż tak znani jak The Beatles czy Led Zeppelin. Ze strony trzeciej trzeba przyznać, że nie jest z nimi aż tak źle jak z The Who. Narzekać więc nie można, ale cóż zrobić, gdy ja biedna sierotka tylko to potrafię. (Znalazłem jeszcze stronę czwartą: co kogo obchodzi znaność zespołu). I takim oto sposobem wyszedł bardzo nieudany wstępny akapit. Kicha.

Led Zeppelin vs Rolling Stones:
Ten częsty pojedynek, nie do końca ma sens. Porównywać wszystko można, ale kret twierdzi że nie. Biorąc to pod uwagę, trzeba rzec, że (z kreciej perspektywy) to są dość różne style. Na czym polega różnica?

Zeppelini opierają się na bluesie, a dokładniej, na jego europejskiej wersji: czysto brzmiąca, claptonowska gitara i popisy, zarówno gitarowe jak i wokalne (no i ta sierota za perkusją). Rolling Stones to blues amerykański, brudny i chropowaty, zmieszany z klasycznym rock & roll'em (Chuck Berry), co w połączeniu daje tańce i zabaffę, khy khy.
Led Zeppelin są pompatyczni - u stonsów zadęcia brak. (Brak zadęcia to główny minus dla fanów hard & heavy). Spokojne fragmenty też są inne. Zepellini dodają angielski folk, tudzież wyruszają na wschód do Indii. Stonesi zagrywają country, soul, gospel, czy co tam jeszcze ameryka wymyśliła.

Może i muzyka (szczególnie teraz) nie ma narodowości i koloru skóry, ale aż się prosi napisać, że stonsi grają amerykańsko-murzyńską muzykę, a zeppelini europejskiego heavy bluesa dla białego menszczyzny, hihi. Nie jest to jeszcze muzyka dla prawdziwego aryjskiego wojownika, ale do tej jest już bardzo blisko. (Zeppelini to takie brakujące ogniwo między czarnym rock-blues'em, a białym hard-rockiem i metalem).

Tak sobie bonusowo pokróliczyłem odnośnie Zeppelinów, ale z Beatlesami nie będę się mierzył. Starczy już tego wstępu, mogę przystąpić do części właściwej - for dummies ;)
(głasku-głasku, dla tych którzy właśnie obracali się na pięcie, żeby strzelić focha)

Krucjata Rolling Stonsowa będzie skuteczna, jak znajdzie się najlepszejszy punkt zaczepienia dla mniej lub bardziej sierotowatego zwierza. Płyt 5-gwiazdkowych na allmusiku jest znacznie za dużo, ale jak ktoś szukał co być najlepszejsze, to musiał spotkać stwierdzenie, że Rolling Stones miało swój złoty okres w latach 1968-1972, co daje 4 studyjne płyty. Każda bywa określana jako ta naj. Tu zaczynają się dylematy, które królisio-pysio za was rozwiąże, dzięki czemu każdy zwierzak będzie niedługo szczęśliwie zastonsowany ;)

I. Sticky Fingers (1971)
prawie połowę stanowią spokojniejsze kawałki co może przekonać nie przepadających za klasycznym rock&rollem. Ostrzejszych hitów tez nie zabraknie, a dramatyzm Sister Morphine powinien dokończyć dzieła ustonsowienia.
II. Beggars Banquet (1968) & Let It Bleed (1969)
na tych wcześniejszych płytach jest więcej klasycznego rock&rolla. Czyściejsze brzmienie, ale mniej więcej to samo tylko 2 lata wcześniej ;)
III. Exile on Main Street (1972)
przez większość krytyków, uważany za najlepszy album, ale rozpoczęcie od niego to praktycznie samobój. Choć za bardzo nie odbiega od poprzednika, to jednak stanowi w miarę zwarty monolit i dopiero po paru przesłuchaniach odkrywa się jego przebojowość. Dodatkowo jest to podwójny (na tamte czasy) album (18 utworów - 67min), co znacznie pogarsza jego strawność dla początkujących. Krytycy pewno mają rację co do lepszości, ale to akurat nic nie zmienia.
IV. Aftermath (1966) & Between the Buttons (1967)
albumy z okresu fascynacji psychodelicznymi piosenkami. Dla fanów takiego beatlesowskiego grania, mogą być lepsze od poprzednich (czyli późniejszych), ale zwierzaki zdaje się nie są fanami psychodelii. (różne wydania UK & US!)
III - V.
Pozostaje jeszcze sprawa wczesnych singli, czyli piosenek nie wydawanych na albumach, albo dołączanych do ich amerykańskich wydań.
Najkróliczniejsza z nich to Paint In Black ('66), a najznańsza Satisfaction ('65).
Ponad to: The Last Time ('65), Get Off My Cloud ('65), 19th Nervous Breakdown ('66), Let's Spend The Night Together ('67), Jumpin' Jack Flash ('68), Honky Tonk Women ('69), wymieniając tylko najważniejsze, ufff.
VI.
okres po 1972 do dummy-tutorialu już nie należy, ale parę hitów wymienić można. Balladowe Angie ('73) i Fool To Cry ('76) , czy wpadające w ucho Start Me Up ('81)

KONIEC - miłego stonsowania i rollowania ;)

2 komentarze:

pieguz pisze...

no i co tu niby jest ciekawego dla czarnego (a jednak!) kota terrorysty? bulesa niet, foklu niet, pompatycznosci niet, do bani... fufno! ;<

(dodam, ze nie sluchalam... jakby ktos nabral podejrzen :P)

Yom pisze...

fufniany kot się odezwał - blues jest, ale nie taki przeciągły jak u claptona. Choć jeden gitarzysta grał z Mayallem, a następny z Beckiem (na basie ;) )