10 marca 2007

Mountain Goats - No Children

Skoro zwierzaki nabijają to i owo na last.fm'ie to i ja się pochwalę co mam na pierwszym miejscu. Niby żadna imponująca liczba przy nim się nie znajduje, ale pierwsze miejsce to zawsze pierwsze miejsce!

Piosnka owa jest krótka, trwa niecałe 3minuty, co niewątpliwie umniejsza jej last.fm'owe dokonania w króliczym profilu. Po drugie: jest radosna, przynajmniej muzycznie, a to stawia biednego króliczka w jeszcze gorszym świetle, bo kto to widział żeby słuchać ładnych, chwytliwych piosenek, zamiast dołować się od rana do nocy smętami w stylu Low.
Jak napiszę, że to piosenka miłosna, będzie jeszcze gorzej? A jak dodam, że o rozstaniu to co, tragedia?

Owszem piosenka jest chwytliwa i wpada w ucho, ale to co czyni ją wyjątkową to tekst. Rzadko się zdarza, żeby tekst miał dla mnie jakieś większe znaczenie, tutaj jest inaczej. John Darnielle, który kryje się pod nazwą Mountain Goats, jest jednym z nielicznych poetów rocka i pisać to on umie (w przeciwieństwie do sierotowatego króliczka, którego zdania są kwadratowe jak kalafior, a porównania właśnie tak beznadziejne).

Jak już pisałem, piosenka jest o rozstaniu, ale do niego nie dochodzi, prawdopodobnie nie dojdzie, ale może dojdzie, choć pewno nie. Interpretacje są i mogą być różne, i o to chodzi. Sens powinien być jasny, ale morału brak - morały dziś nie są w modzie.
Oczywiście całość nie jest taka lamerska, jak się po moim opisie może wydawać, ale ja przecież pisać nie umiem, a i omawiać utworku linijka po linijce nie będę. Dość powiedzieć, że całość jest króliczo-zabawna, ironiczna aż po czubek nosa, absurdalnie-idiotyczna i bystra zarazem.

O samym zespole, czy jego liderze, warto kiedyś więcej napisać. Teraz dodam jedynie, że utwór ten może być doskonałym haczykiem i jeżeli ktoś się złapie to niech obada całą płytę z której on pochodzi: Tallahassee

fragmencik:

Brak komentarzy: